Średniak w każdym calu, którego wyróżnia tylko sposób prowadzenia kamery. W trakcie seansu sam czułem się jak manekin, bo nie wywoływał we mnie żadnych emocji. Ot, sztampowa historyjka o "zfriendzonowanym" schizofreniku, który skalpuje zgrabne kobitki i do nich gada. Brakowało mu tylko kolekcji figurek anime i kapelusza fedora. Nie wyłapałem w tym filmie żadnej wartej uwagi myśli, chyba żeby upajać się "ludźmi jako manekinami we współczesnym świecie" ale nie, dzięki.
Co na plus?
-niezła synthpopowa muzyka
-niebrzydkie kobitki (szczególnie bohaterka), które zgodnie z prawidłami thrillerów kończą niestety brzydko.
-beka z artystycznego towarzystwa w szaliczkach i kapelutkach.